„Wiara, nadzieja, miłość” to hasło przyświecające XXV Letnim Spotkaniom Artystycznym, które mieliśmy przyjemność oglądać 25 lipca na Rynku Zduńskim w Kutnie. Te słowa to nie tylko szlachetne, lecz często odległe wartości, ale przede wszystkim realnie odczuwalne stany, bez których zorganizowanie LSA nie byłoby możliwe. Dla organizatorów i uczestników tegorocznego pokazu ma ono jeszcze jedno, osobiste znaczenie ze względu na szczególne okoliczności, w jakich odbył się ich jubileuszowy koncert.
Wyznaczał on 25 rok, w którym to podczas kilku lipcowych dni kutnowska (ale nie tylko) młodzież zbiera się, aby wraz z instruktorami przelać całą swoją pasję do sztuki w nieskrępowany żadnymi więzami projekt. Odbywa się to w trzech grupach warsztatowych: tanecznej, której przewodniczy Izabella Borkowska, wokalnej pod pieczą Magdaleny Ptaszyńskiej i teatralnej z Darkiem Sikorskim na czele. Całość nadzoruje Krzysztof Ryzlak, związany z LSA od samego początku formacji. Wszyscy mieli dwa razy więcej energii do zużytkowania, ponieważ ubiegłoroczny pokaz nie doszedł do skutku ze względu na wybuch pandemii. Ich pełna zapału prezencja na scenie dowodzi temu, jak cenne i długo wyczekiwane było to dla nich spotkanie. Tę entuzjastyczną postawę szybko zaczęła podzielać publiczność, która – choć tylko na moment – też stała się częścią koncertu.
Niektórzy mieli okazję przekonać się o tym bardziej niż inni, pokaz bowiem rozpoczynał się niezapowiedzianymi, krótkimi interakcjami pomiędzy osobami przybyłymi na pokaz a członkiniami grupy teatralnej. Dopiero kiedy ich wymiana zdań przerodziła się w pełną szarpaniny i wzajemnych wyzwisk kłótnię pomiędzy aktorkami, publiczność orientowała się, że nieświadomie brała udział w spektaklu. Po oficjalnym przywitaniu się organizatorów z gośćmi nastąpił czas na bardziej sztandarowe otwarcie koncertu piosenką „Wiara, nadzieja i miłość” Ireny Santor. Padające tam słowa odnoszące się do tytułowych cnót: „Dbajmy o nie, wybaczajmy im słabości, / Beznadzieję lub chwilowy brak miłości” przedstawiają motyw, który jeszcze nieraz będzie się przewijał w występie. A to dlatego, że w interpretacjach młodzieży wartości te nie zawsze są wzniosłe, ba, czasami ich w ogóle nie ma, jak daje nam do zrozumienia scena, w której kobiety obierały cebulę i z rozgoryczeniem narzekały na swoich mężów, nie pozostawiając wątpliwości, że jedyna z pań zadowolona ze swojego związku też wkrótce doświadczy wypalenia miłości. Zarówno miłość, jak i wiara czy nadzieja w ujęciu uczestników LSA to wartości kruche i często zdradliwe, lecz nadal warte pielęgnowania.
Dalej koncert udowadnia, że potrafi zajmująco przeplatać wiele różnorodnych utworów i znajdywać w nich wspólne wątki, przez co tworzą zgrabną całość. W tym segmencie świadczy o tym chociażby imponujące wykonanie „Stacyjki Zdrój” przez jednego z nielicznych męskich głosów grupy wokalnej. Szybko z repertuaru Kabaretu Starszych Panów przeszliśmy w dorobek George’a Michaela i doświadczyliśmy zmiany tonu, nakreślonej przez kipiącą energią choreografię do „Freedom! 90s”, w której tancerze nie mogliby się czuć bardziej w swoim żywiole. Pierwszą część koncertu domykał utwór „Nadzieja”, którego wyjątkowo aktualny przekaz o potrzebie solidarności wśród ludzi ładnie zgrywa się z lekkością dziewczęcego chóru.
Wszystko po to, aby po krótkiej przerwie w prawdziwie przewrotnym stylu na scenę wkroczyła grupa rozkojarzonych pań chirurg, przygotowujących się do przeprowadzenia zabiegu na bezimiennym pacjencie. Pozory kompetencji, jakie stworzyły z namaszczeniem przywdziewając fartuch chirurgiczny, szybko znikają, gdy słyszymy ich nieporadne, jeśli nie histeryczne krzyki. Na nic się one nie zdają, pada czas zgonu Nadziei Nowak, a my pozostajemy z pytaniem, czy ta miała w ogóle jakiekolwiek szanse na przeżycie. Tę myśl kontynuowała absolutnie urzekająca choreografia do „Dolin”. W przeciwieństwie do pozostałych układów tanecznych, które były mocno zakorzenione w rzeczywistości i służyły raczej podtrzymywaniu relacji z publicznością, ta wykraczała poza ludzkie zmysły i zabierała nas w podróż po przestworzach, gdzie tancerze poruszali się jakby walcząc o duszę straconej.
Dobór następnej piosenki „Masz w sobie wiarę” nie pozostawiał wątpliwości, że młodzież brała czynny udział w przygotowywaniu koncertu, ponieważ każda osoba z tego pokolenia wychowała się na piosenkach z „High School Musical”. I tym razem nie zawiodły one wprawić tej części publiczności w znakomity nastrój i lekkie podrygiwania. Jednak mający potem miejsce monolog w wykonaniu Małgorzaty Durmaj wprawił wszystkich w osłupienie. Kobieta zwraca się w nim do mężczyzny, który w opozycji do jej bezradności, ma siłę, by stać się jej zabójcą lub zbawcą. Słowa bohaterki są opatrzone jednocześnie desperacją, jak i brakiem wiary w to, że jej naglenie spotka się z pocieszeniem. Zebrani nie mogli oderwać oczu od kobiety, przeżywającej przed nimi konflikt, w którym najgorsze wydawało się to, że bez względu na rezolucję, jej życie będzie musiało toczyć się dalej. Bohaterka odeszła pozbawiona łaski poznania decyzji, jaka na nią zapadła, nam natomiast było zaoferowane rozwiązanie na pustkę, która zapanowała po tej scenie w postaci żywiołowego, nieuznającego sprzeciwu wykrzyknienia „Tańcz, tańcz, jeśli możesz!”. Przypominało ono inkantację, zwłaszcza pod koniec, gdy „tańcz” zamienia się w „walcz”. Patrząc na pasję i wdzięk, z jakimi poruszali się do muzyki tancerze, oczywistym staje się zrównanie tańca do jedynej siły, mogącej sprostać otępieniom i żałościom życia. Lekko melancholijny nastrój powraca, gdy grupa harmonizuje się w wersach: „Bo kiedy nie ma miłości / co dalej, co dalej”, zamykając środkową i moim zdaniem najlepszą część koncertu, która uwypuklała braki, jakie tworzy w nas nieobecność tytułowych wartości tegorocznego LSA.
Trzecią i finałową część spektaklu rozpoczynała teatralna wycieczka wychodząca z CTMiT, aby rozwlec się przed publicznością i mniej lub bardziej zapalczywie wysłuchać przewodniczki, dyktującej historię Kościoła św. Wawrzyńca. Każda z bohaterek była zaabsorbowana swoimi sprawami i nie zdawała się nawet zauważać kościoła. Wycieczkowiczki w końcu wyszły, a na ich pozostał cień rzucany przez ten długowieczny budynek. Nie mieliśmy jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić nad implikacjami tej sceny, bo wokół zaczęła rozbrzmiewać wszystkim nam znana, aczkolwiek lekko zmodyfikowana w swingowej reedycji melodia do „Hello” Lionela Richiego. Następny utwór „Miłość” z najnowszego albumu Andrzeja Piasecznego stanowił pogodny kawałek o nieomylności tego najsilniejszego z uczuć, z nutami disco urozmaicającymi refren. Z kolei choreografia do „Jej portretu” Bogusława Meca oferowała już bardziej wyważone i tęskne ujęcie miłości romantycznej. Całość kończyło „Miejcie nadzieję”, będące znajomą kropką nad nowymi definicjami słów „Wiara, nadzieja, miłość”, powstałymi w czasie pokazu, w czasie którego zyskały one nowe, niebanalne oblicza. W ramach bisu dostaliśmy spontaniczny układ taneczny do piosenki „Luźno”, bo w obliczu problemów, z którymi przychodzi nam się zmierzać w tych czasach, tego właśnie nam brakuje – luźnych słów, ruchów, atmosfery.
„Wiara, nadzieja, miłość” to słowa o dużym ciężarze emocjonalnym i patetyzmie powstałym na skutek ich częstego użycia w momentach wymagających od nas największego poświęcenia. Jednak dla opiekunów warsztatów LSA nie wiążą się z żadnym poświęceniem, są za to wyrazem szczerej chęci przewodnictwa i nakierowywania młodzieży na ścieżkę kreatywności i wolności artystycznej. Uczestnikom tegorocznych Letnich Spotkań Artystycznych udało się odrzeć hasło „Wiara, nadzieja, miłość” z niezliczenie wielu warstw pretekstowości i zaprezentować jego prawdziwe znaczenie.
Anna Dzięgielewska – studentka Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego